– Nakładają na ludzi ręce. Przekazują im w ten sposób demony, które później wyrzucają. W modlitwie praktykują New Age. Odeszli od prawdy i zatracili tożsamość adwentową! Jednym słowem odstępstwo, odstępstwo i jeszcze raz odstępstwo! – mówią na jednym wydechu, bez cienia zastanowienia, rozwijający teologię strachu, rzekomi obrońcy kościoła.
Czy słyszałeś kiedykolwiek podobnie krzywdzące głosy? Czy byłeś ostrzegany, przestrzegany przed nieznanymi lub znanymi tobie braćmi z kościoła, którym przypisywano te nieprawdopodobne praktyki? Jak wtedy zareagowałeś? Przyjąłeś złą informację od razu czy postanowiłeś ją zweryfikować? Broniłeś nieobecnych czy milczałeś? Towarzyszył ci pokój czy bałeś się? Czy stałeś się może jednym z tych, którzy z dnia na dzień odwrócili się od swoich dotychczasowych przyjaciół i poczułeś wstręt do tych, którzy jeszcze do niedawna byli ci bliscy, bo ktoś ci „otworzył oczy”? Dziwne są to pytania, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że dotyczą osób z tego samego kościoła, które marzą dokładnie o tym samym, aby się on rozwijał i był miejscem przyjaznym ludziom.
Dobry początek
Podczas „Wieczoru uwielbienia” w Łodzi, 7 kwietnia 2007, w budynku KADS przy ulicy Kopcińskiego wszystko było jeszcze w porządku. Spotkanie zorganizowała grupa, która spontanicznie nawała siebie: „Żywi do nieba”, co odzwierciedlało ich pasję dla Chrystusa i pragnienie żywego doczekania Jego przyjścia. Usługiwał zespół „Chofesz”, „Dla Ciebie” i „Via Fides”, a przemawiali: Mariusz Adamczyk, Adam Grześkowiak i Maciek Strzyżewski. Wszyscy uczestnicy byli poruszeni obecnością Ducha Świętego, który tam się objawił. Trwali zjednoczeni w modlitwie, uwielbieniu i wyznawaniu grzechów. W Łodzi pojawiło się ożywienie, które wkrótce miało się rozprzestrzenić.
Na pierwsze warsztaty pt.: „Chwała Bogu” w listopadzie 2007 roku przyjechało ponad 80 osób, w tym kilku pastorów. Uczestnicy byli bardzo poruszeni tego wieczoru. Wiele osób rozpoczęło nowe życie z Bogiem lub oddało Mu je po raz pierwszy. Działo się to, o czym wiele osób od dawna marzyło – doświadczyli jedności z Bogiem i sobą nawzajem.
Na spotkaniu organizacyjnym przy Foksal 8 w Warszawie grupa „Żywi do Nieba” przekształciła się w Chrześcijańskie Stowarzyszenie „Soteria”. Pastorzy pomagali pisać statut i uczestniczyli w obradach dotyczących przyszłości Stowarzyszenia. Zamierzenie było takie, aby zorganizować się i działać dla społeczeństwa w świetle polskiego prawa. Wkrótce pojawiły się nieoczekiwane problemy.
Nagła zmiana akcji
Kilka tygodni po spotkaniu organizacyjnym do zborów dotarło zaskakujące pismo, które niosło ze sobą ostrzeżenie przed działalnością nowo powstałego Stowarzyszenia. Co się stało, że „Soteria” tak nagle znalazła się na czarnej liście? Tego, nie wiadomo do dzisiaj.
Pomimo nieprzychylnych wiatrów odbywały się kolejne imprezy w Zakościelu oraz w innych miejscach, a wiele osób w dalszym ciągu przyłączało się do Stowarzyszenia, widząc żar i pozytywne owoce. Atmosfera zaczęła się jednak zagęszczać. Najpierw pastorzy otrzymali zakaz utrzymywania kontaktów ze Stowarzyszeniem, a potem coraz częściej, przy rozmaitych okazjach członkom „Soterii” zaczęto przyklejać etykietę charyzmatyków i odstępców. Stało się to rodzajem protestanckiej klątwy, która skutecznie zadziałała. Od tego momentu wielu członków Stowarzyszenia i przyjaciół odeszło. Te zakulisowe działania kilku wpływowych osób były tym bardziej niezrozumiałe, że Kościół nigdy nie wydał oficjalnego oświadczenia na temat swojego stosunku do Stowarzyszenia, ani na plus, ani na minus, gdyż tak, jak osobiste uprzedzenia wystarczają do robienia złego PR-u w kuluarach, to obiektywnych argumentów do oficjalnego potępienia brakuje, gdyż członkowie Stowarzyszenia są lojalnymi i poświęconymi członkami KADS, którym nie można nic zarzucić oprócz tego, że drażnią niektórych swoją innością.
Co członkowie „Soterii” powinni w tej sytuacji zrobić? Przestać działać i zasiąść spokojnie w ławkach? Działać, ale tylko w taki sposób, jaki inni od nich oczekują? Wrócić do stanu sprzed „Wieczoru uwielbienia”, kiedy wszyscy byli zjednoczeni w głębokiej tęsknocie za wspólnotą i bliskim kontaktem z Bogiem, a który teraz stał się powodem rozdźwięku?
Potrzeba różnorodności
KADS na zachodzie przybiera najrozmaitsze formy i pozwala prowadzić służbę, w której mogą odnaleźć się osoby o różnych osobowościach, wizjach i talentach. Okazuje się, że w Polsce nie bardzo jest to możliwe. U nas od lat obowiązuje jeden, ściśle określony model pracy, życia i służby. Z tego powodu wiele nowych inicjatyw, jeszcze zanim zdąży się rozwinąć, jest niszczonych w zarodku. Zamiast języka dialogu szybko pojawia się język potępienia, w którym słowa „odstępstwo” i „zwiedzenie” odgrywają kluczową rolę w dyscyplinowaniu nadgorliwych.
Wiele młodych osób, które próbują coś w kościele zrobić, a napotyka na kłody pod nogami, w pewnym momencie nie daje rady dłużej walczyć, poddaje się i rezygnuje. Przestają próbować, pogrążają się we frustracji lub idą tam, gdzie jest zapotrzebowanie na ich talenty. Odrzuceni i zranieni często zaczynają dryfować w niepożądanym kierunku, co jest efektem ubocznym braku akceptacji w kościele, a nie ich własnym wyborem. Zostali z niego wypchnięci jak niechciane dzieci. Ile setek zdolnych osób odeszło już w ten sposób z kościoła, a kolejne odchodzą? Sam znam wiele takich osób osobiście. Nie mogę pogodzić się z faktem, że już ich tutaj nie ma.
Usiłowania
Kiedy na początku lat 90-tych w Podkowie Leśnej założyłem pierwszą małą grupę, stworzyłem klasę szkoły sobotniej dla gości spoza kościoła, organizowałem spotkania otwarte dla studentów zaocznych, rozpocząłem sobotnie nabożeństwa ożywieniowe nazwane później „alternatywnymi”, reakcja była zawsze taka sama – natychmiast pojawiały się rady i komitety zwołane przez osoby zaniepokojone, które w każdym przypadku uznawały nową inicjatywę za kierunek szkodliwy i niebezpieczny. Kierunek był jednak właściwy. Świadczyły o tym świadectwa uczestników tych spotkań. Jedynym grzechem tych inicjatyw było to, że nie pasowały do dotychczasowych praktyk, przyzwyczajeń i wyobrażeń. Jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy w trakcie tych burzliwych dyskusji wybrano mnie na starszego zboru w Podkowie Leśnej.
Podobne doświadczenia pojawiły się kiedy założyłem „Jadłodajnię”. Problemy przechodził Arek Piętka, kiedy założył magazyn „Akcenty” i Piotrek Kosowski, kiedy założył pismo „Na nowo” oraz zespół „Via Fides”, kiedy zaprezentował swój repertuar z energią jakiej do tej pory nie było. Kłopoty miał także Mariusz Adamczyk, kiedy pod koniec lat 80-tych pojawił się w Seminarium ze swoją gitarą i zaśpiewał: „Tak jak jeleń”, co uznano za przejaw wkradającego się do kościoła zeświecczenia. Po pewnym czasie liderzy gitarę zaakceptowali. Podobnie stało się w przypadku innych zjawisk, do których po pewnym czasie wszyscy się przyzwyczaili. Niestety lęk i uprzedzenia sprawiają, że nasze oswajanie z nowym odbywa się zbyt wolno, w wyniku czego pozostajemy 10 lat za tymi, którzy są na bieżąco z potrzebami świeckiego społeczeństwa i nauczyli się do niego docierać. Kiedy my wchodzimy na scenę z przetrawionymi koncepcjami i pomysłami jest już za późno, bo otoczenie znowu się zmieniło. Szkoda, że w międzyczasie tyle czasu i energii marnujemy na niepotrzebne emocje i wewnętrzne niepokoje zamiast poświęcić je na pracę.
Nieuchronne zmiany
Świat się zmienia i kościół też musi się zmieniać tak, jak zmieniają się ubrania i samochody tych, którzy do niego chodzą. Ewangelia pozostaje niezmienna, ale sposób jej prezentowania już tak. Metody docierania do ludzi w Afryce i USA różnią się od siebie. Sposób głoszenia ewangelii w latach 50-tych i dzisiaj różni się od siebie. Nie wszyscy potrafią to zrozumieć. Wiele osób chce wierzyć, że Biblia precyzyjnie określa formę nabożeństwa, rodzaj śpiewanych pieśni, fason ubrań wierzących, sposób przeprowadzania ewangelizacji i dopuszczalny gatunek muzyki w kościele oraz wierzą, że w ich zborach tak się to właśnie odbywa. Nie zauważają natomiast, że ich koncepcja kościoła i ewangelizacji zupełnie nie działa. Ich zbory są w zastoju lub kurczą się, a atmosfera w wielu z nich jest nie do zniesienia.
Potrzebujemy otwartości, elastyczności i zrozumienia czasów, w których żyjemy. Ogłoszenie światu ewangelii jest ważniejsze niż zachowywanie własnej tradycji i pielęgnowanie własnych przyzwyczajeń. W ewangelizacji chodzi o ratowanie ludzi, a nie stanie na straży, aby nic się nie zmieniło.
Świeży powiew
Chociaż sam nie należę do Chrześcijańskiego Stowarzyszenia „Soteria”, to jego losy i historia są mi bliskie. Od lat obserwuję osoby, które do niego należą i mogę powiedzieć, że są to szalenie zdolni i zaangażowani członkowie KADS, rozumiejący poselstwo trzech aniołów. Wezwanie pierwszego anioła: „Ulęknijcie się Boga i oddajcie Mu chwałę, bo godzina sądu Jego nadeszła. Oddajcie pokłon Temu, co niebo uczynił i ziemię, i morze, i źródła wód!” (Ap 14,7) podkreślane jest poprzez prowadzenie spotkań uwielbieniowych, ożywieniowych i nauczanie o darach duchowych, z których Stowarzyszenie zasłynęło. Nie jest to jednak jedyny temat jakim ta grupa się zajmują, bo bliska jest jej również praca wśród dzieci, młodzieży i kobiet. Bez względu na tematykę wszystkie „soteryjne” programy sprawdzają się i przynoszą dobry owoc. Tajemnicą ich sukcesu jest to, że są oparte na wykorzystaniu darów duchowych oraz naturalnej pasji i talentach prowadzących.
Owoce działalności „Soterii”
W „Weekendach dla Jezusa” w Zakościelu i innych miejscach wzięło łącznie udział już ponad 400 różnych osób. 20% – 30 % uczestników stanowiły osoby spoza KADS. Kilka z nich ochrzciło się później w kościele adwentystycznym, pomimo że spotkania te nie były zaplanowane, aby pozyskiwać wyznawców. Przyłączenie się do kościoła było efektem ubocznym doświadczenia obecności żywego Boga i kontaktu z innymi uczestnikami. Spotkania mają zawsze charakter denominacyjnie neutralny.
Po pewnym wieczorze uwielbienia przyszło parę osób z Kościoła Zielonoświątkowego, które powiedziały nam później, że było to najrozsądniejsze uwielbienie w jakim brały kiedykolwiek udział, bez szaleństw i emocjonalizmu. Podobała im się także modlitwa za chorymi, na boku i na spokojnie, bez robienia show.
Lider innego kościoła zapytał czy mógłby od następnego spotkania przysyłać swoich ludzi, bo podoba mu się nasz rozsądek w nauczaniu.
Kobieta z Kościoła Zielonoświątkowego przyjechała na spotkania o modlitwie nie wiedząc, kto je organizuje. Wcześniej nie miała dobrego zdania o adwentystach. Na koniec dziękowała, że mogła być z nami, gdyż prezentowane nauczanie wiele wniosło do jej życia i bardzo polubiła adwentystów.
Pięciu zielonoświątkowców przyjechało na spotkania poświęcone służbie uzdrawiania. „Nigdy byśmy nie przyjechali, gdybyśmy wiedzieli, że organizują je adwentyści. Cieszymy się, że nie wiedzieliśmy, bo byśmy nie przyjechali i przez to wiele stracili. Było to najgłębsze nauczanie z jakim dotąd się zetknęliśmy”.
Jeszcze nigdy nie spotkaliśmy się z negatywną opinią osób, które wzięły udział, w którymś ze spotkań. Paradoksem jest to, że gorliwymi przeciwnikami soteryjnych spotkań są ci, którzy nigdy ani nie widzieli, ani nie słyszeli tego, o czym się wypowiadają.
Opinie uczestników o „Weekendach dla Jezusa”:
„Dla nas był to naprawdę ogromnie błogosławiony czas. Jechałam na spotkania z ciężkim sercem, wiedząc, że Bóg pragnie, bym tam była, mimo, iż sama z siebie mało miałam na to sił. Ale ponieważ Duch Święty nie raz potrafi nas przekonać o tym, co dla nas najlepsze to warto było Go posłuchać.”
„Powiem Wam, że zgodnie stwierdziliśmy z mężem, że podczas tego wyjazdu otrzymaliśmy od Boga o wiele więcej niż się spodziewaliśmy. Wróciliśmy bardzo szczęśliwi, naładowani i sądzę, że to szybko nie minie, bo intuicja mi podpowiada, że nastąpił dzięki temu wyjazdowi w nas jakiś przełom, którego dokonał sam BÓG.”
„Dzięki Ci Panie, że po raz kolejny pokazałeś nam jak bardzo nas kochasz i Twoim celem jest, byśmy żyli w Twoim Królestwie!”
„Ja powiem szczerze, że mi też najbardziej podobał się „Weekend dla Jezusa” w Ostródzie! Była cieplutka atmosfera. Ośrodek był po prostu przytulny i to też wpływało na atmosferę. Ale przede wszystkim otwartość ludzi i taka jedność w Duchu Świętym, w Bogu – to było cudowne! I nie było żadnego problemu z różnicą pokoleń. Wszyscy wspaniale się rozumieliśmy. Aż nie chciało mi się wyjeżdżać i już myślę o tym, że fajnie byłoby wykorzystać ten ośrodek jeszcze raz.”
„Kochani. Byliśmy z żoną już kilka razy w Zakościelu i jako jedni z pierwszych zapisaliśmy się na obecny wyjazd. Diabeł nie śpi jednak i pojawiły się problemy nie tylko w naszej rodzinie ale i w rodzinie naszej przyjaciółki która jeździ regularnie. Rozum podpowiada aby zrezygnować ale serce odwrotnie. To nie jest tani wyjazd. Te wyjazdy są dla nas bardzo ważne, ale powoli zaczynają być dla nas nie realne. Prosimy o modlitwę.”
Ostatni Weekend dla Jezusa był pierwszym spotkaniem Czarka z ludźmi wierzącymi inaczej. Przyjechał rano. Wieczorem chciał wyjeżdżać. Został jednak do końca. Po powrocie do domu napisał:
„Byłem w ostatni weekend w Zakościelu na warsztatach pt.: „Służba Uzdrawiania”. Z całego serca dziękuję wszystkim, którzy tam byli. Dziękuję Agacie która prowadziła warsztaty za rozmowę i modlitwę za mnie. Dużo płakałem z tego powodu, że nie pamiętam kiedy było mi dane odczuć tyle dobra, radości i miłości. Na co dzień nie znałem tych doznań. Moje serce było zamknięte na Boga, pomimo codziennych modlitw. Nie bardzo czułem jego obecność. Choć bardzo jej potrzebowałem.
Wspólnota której doświadczyłem zabrała mi komfort kreowania swojego świata, swojego chorego wyobrażenia o nim i życia w nim. Bardzo tęsknię za tym czego doświadczyłem.
Zauważyłem, że pierwszego dnia po powrocie zacząłem patrzeć na innych ludzi z miłością i współczuciem. Modliłem się za ułomnymi, smutnymi, zagubionymi, gdy tylko ich mijałem na ulicy. Dzisiaj widzę, że już się nieco oddalam od tego co było mi dane przeżyć. Dlatego modlę się do Boga o miejsce dla mnie. Nie chcę żeby te wydarzenia były w moim życiu tylko przypadkiem. Ja chcę tak żyć – z Jezusem i dla Niego.”
„Dziękuję za wspaniałe spotkanie w Zakościelu. Po raz pierwszy byłem na spotkaniu biblijnym, gdzie nikt nikogo nie pytał do jakiego kościoła należy. Po raz pierwszy poczułem przynależność do Jego kościoła. Mam wielkie pragnienie służby i chciałbym zadeklarować swoją pomoc przy organizacji następnych spotkań.”
„Skończył się już niestety Boży czas w Zakościelu, ale wiem, że w wielu z nas jeszcze trwa ten smak. Było mi ciężko emocjonalnie i fizycznie, ale Bóg cudownie zrekompensował mi to w duchowy sposób. Tak wiele miłości doświadczyłam od innych, tak bardzo posmakowałam wspólnoty, która się o siebie troszczy, modli, woła. Odkrywanie czym jest kościół, czym może stać się grupa ludzi, którzy mają odwagę szukać Boga i kochać pomimo wszystko to jest dla mnie jak przygoda życia. Dziękuję wam wszystkim za przyjaźń, obecność, troskę i waszą pasję dla Boga – bez tego moje życie nie miałoby koloru.”
Marzenie
Członkowie Stowarzyszenia nie chcą reformować kościoła, nie oczekują, że wszyscy będą przyjeżdżali na ich spotkania, podnosili ręce czy modlili się za chorymi. Pragną natomiast, aby nikt ich z tego powodu nie potępiał, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że praktykują oni zalecenia biblijne. Niech każdy robi to, do czego jest powołany. Członkowie Stowarzyszenia „Soteria” cieszą się działaniami GM3A, Stowarzyszenia „Zdrowa Rodzina” i wynikami działań Fundacji „Źródła Życia”. Pragną też takiego samego zrozumienia i radości w stosunku do siebie. Ważne jest, aby adwentyści zamiast walczyć ze sobą, szanowali siebie nawzajem. Czy jesteśmy tego świadomi czy nie, to wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem, aby być zdrowym i silnym Ciałem Chrystusa. Zrozumienie tego przez członków Kościoła Adwentystów jest moim największym marzeniem. I nawet gdybym złowił złotą rybkę, to moje trzy życzenia dotyczyłyby tego samego.
Maciej Strzyżewski
Niech zgadnę, czy może to wynikać z zazdrości? 😦
Wydaje mi się, że prawdziwa troska o to czy jest to działalność Ducha Świętego polegałaby na tym, że dana osoba najpierw by się zainteresowała, a nie krytykowała; najpierw by zobaczyła, była na miejscu, doświadczyła, a nie wypowiadała się, kiedy nawet jej tam nie było; badałaby Pismo Święte czy ktoś (grupa) postępują zgodnie ze Słowem Bożym, czy te spotkania przybliżają ludzi do Boga, modliłaby się itd.
Człowiek jest tylko człowiekiem, i trzeba każdemu dać szanse, wiele szans. Uważam, że takie inicjatywy, stowarzyszenia są potrzebne. Jeżeli to co dzieje się na takim spotkaniach jest zgodne z wolą Bożą i ku Bożej chwale to dlaczego miałoby się to skończyć lub ktoś miałby to krytykować. Tylko się cieszyć z takich inicjatyw. Dziwne, bo ludzie chcą coś robić dla Boga a ich się krytykuje zamiast im pomóc, wesprzeć, podpowiedzieć.
Mam nadzieję że uda mi się być na kolejnym weekendzie w Zakościelu. Niech Pan Was prowadzi. Pozdrawiam
Bogusia
Bardzo ciekawy artykuł, a ten pan od pierwszego komentarza to zapewne nie czai o co chodzi, taki troszeczkę sztywny garniturek co na mszy pewnie się boi nogą szurnąć coby nie urazić Pana Boga. Kazanko walnął pan niczego sobie ale nie w temacie, skoro ja taki laik zrozumiałem o co w tym artukule chodzi to pan tymbardziej powinien, ale cos mi się wydaje że panu religia oczy przesłoniła, bez urazy.
Autorze,
Taka obrona tego, co robisz (robicie) nie jest obiektywna, bo pisze go osoba związana z działalnością opisywanej organizacji. I to już poważnie umniejsza wagę artykułu. Już z założenia jest niedobrze. To wygląda na artykuł sponsorowany – napisany, aby podbudować publicity – a nie na obiektywną treść.
Każdy powinien chodzić ze swoim Bogiem codziennie, bo inaczej nie ma zbawienia. Jeśli nie masz kontaktu z Bogiem, On nie jest twoim osobistym Zbawcą – na nic kościoły, organizacje, stowarzyszenia. Choćby najbardziej wzniosłe kazania, rzeczy, które się robi (oby nie na pokaz li tylko) – nie są one prawdziwą wiarą. Tego typu działalność nie jest – i nigdy nie będzie – wyznacznikiem prawdziwej wiary.
„Czyż w imieniu moim nie wyganialiśmy demonów…? Idzcie precz” – powie Pan. Czyż nie sprzedawaliśmy tysiące egzemplarzy książek religijnych i Biblii? Idzcie precz! Czyż nie piastowaliśmy wysokich urzędów? Idzcie precz! Czy nie prowadziliśmy zjazdów? Idźcie precz! Czy nie graliśmy i śpiewaliśmy na Jego cześć? Idźcie precz! Czyż nie działaliśmy w Soterii…
Idzcie precz – bo robiąc to wszystko nie chodziliście ze mną. I to winno być największą troską każdego z nas. Chodzenie z naszym Panem, a nie narzekanie, że jesteście prześladowani, niezrozumiani czy obśmiewani.
Opozycja była, jest i będzie – bo zły walczy z Bogiem i Jego ludem. Jeśli tego nie pojmujesz, będziesz wstawiał tego typu rzeczy, jak to, co czytamy powyżej. Taki artykuł PR z tego wyszedł. Nieudany z powodu zaangażowania w tą działalność samego autora.
Pan powiedział: „po owocach poznacie ich…”. Miast pisać o zwalczaniu, róbcie. Jeśli jest w tym Duch Święty – Wasze dzieło ostoi się. Ale jeśli nie i sprowadzicie na drogę niewiary wielu innych ludzi, karmiąc ich ułudą ożywienia – niedobrze. Masz tego świadomość?
Na końcu przecież okaże się, czyje dzieło było dobre.
Jedni potrzebują ekspresji, aby wyznawać wiarę w Boga, inni robią to w zaciszu swojego domostwa. Każdy jest inny, każdy ma też inną osobowość, inny charakter. Ani kościół ads, ani Soteria, ani żadna inna działalność czy orgaznizacja nie jest wyznacznikiem wiary czy niewiary. Jej wyznacznikiem jest to, czy chodzisz osobiście z Bogiem. Każdego dnia, w każdej sytuacji, czasem nawet wbrew sobie. Czy oddałeś Mu swoje serce?
Nic o tym, co powyżej, nie znajduję w tym artykule. A szkoda.
Ukłony,
Józef Wkęciszewski
Zastanawiam się z czego wynika fakt, że nie mogłeś zrozumieć tego o czym napisałem.
Ja powiedziałem, że boleję nad tym, że jedni ludzie są usuwani z kościoła przez innych, którzy oceniają ich duchowość i potępiają ją, a Ty na to, że najważniejszy jest kontakt z Bogiem, a nie przynależność do stowarzyszenia czy kościoła.
Nie wiem do jakich struktur należysz, ale gwarantuję, że ton Twojej wypowiedzi zmieniłby się, gdybyś nagle z dnia na dzień został wyrzucony z miejsca w którym jesteś dzisiaj na margines społeczności, której przez lata się poświęcałeś. Bądź na taki scenariusz gotowy, bo wszystko jest możliwe. Wtedy na pewno miałbyś więcej zrozumienia.
Pozdrawiam Ciebie
Maciek
A tak przy okazji to jestem ciekawy jaka jest ta obiektywna prawda o „Soterii”. Czy mógłbyś ją przedstawić, bo domyślam się, że wiesz coś na ten temat?
Mam wielkie uznanie do wypowiedzi bardzo rzeczowej dla brata Jozefa Wkeciszewskiego na temat tego artykulu. Niestety, czesto nasze osobiste zrozumienie inowacji w naszym kosciele jest problemem, z ktorym sie na „dzisiej” spotykamy. Na ten temat moge cos powiedziec z perespektywy lat jakie lacza mnie z tym kosciolem. Po przeczytaniu tego artykulu zauwazylem ze:” wielu z posrod wypowiadajacych sie pozytywnie o tej organizacji to czlonkowie z kosciola Zielonoswiatkowcow”, dlatego tez lacze ten przypadek z podobnymi u nas ( to jest w USA) co w rezultacie konczylo sie organizacyjnie fiaskiem. Dlatego podzielam zdanie brata Jozefa: Jesli to jest kierowane naprawde Duchem Swietym to napewno sie ostoi, a jesli nie to i tak nie zda egzaminu.
Lacze pozdrowienia,
Ciekawa dyskusja się rozwinęła 🙂 Dobrze jest czytać i poznawać spojrzenie „obydwu” stron (piszę o stronach, bo wygląda na to, że faktycznie obojętny w temacie Soterii mało kto pozostaje – albo chwali, albo gani. Bezsprzecznie warto być ostrożnym, nie wolno też nie badać serca przed Bogiem – niezależnie od tego, czy się działania Soterii popiera, czy nie. O ile znam członków stowarzyszenia – nie ustają w tym badaniu, są też bardzo ostrożni w podejmowaniu tematów i szukaniu inspiracji do działania. Bóg często weryfikuje ich zapędy, wciąż pytają Go, czy na pewno kierunek, w którym idą, to Jego wola, a nie ich „widzimisie”.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na dwie sprawy:
Po pierwsze: nie wolno nam, naśladowcom Chrystusa, zapominać o tym, że skoro Duch Święty udziela daru i powołania komu chce i jak chce – moje powołanie może być inne niż powołanie mojego brata. Nie wolno nam sądzić brata według tego, że robi coś innego (inaczej) niż my.
Po drugie: nie zapominajmy, że tak lubiany przez nas cytat, że jeśli coś jest „Boże” – na pewno się ostoi. Żeby tak twierdzić, musielibyśmy wiedzieć (a to wie tylko Bóg), jak długo ma się ostać. Powołanie do konkretnego działania jest nam dane dziś takie, jutro inne. Fakt, że jakieś przedsięwzięcie ma swój koniec, nie świadczy o tym, że nie pochodziło od Boga. (Soteria wieczna nie jest, zresztą żadna organizacja ani forma też nie jest wieczna.)
Pewien ksiądz katolicki napisał w jakimś artykule ciekawą myśl: „Otóż przewrotnie interpretowana mądrość Gamaliela może podpowiedzieć następującą – bardzo nieadekwatną wobec wspólnot świeckich postawę: „Zostawmy ich i przypatrujmy się z daleka co z tego wszystkiego wyniknie. Jeśli sprawa jest z Boga – ostoi się”. W praktyce takie podejście sprowadza się do dokonywanej z dystansu obserwacji, bez żadnego zaangażowania i pomocy. „Zostawmy ich” – ma w sobie więcej sceptycyzmu, niż nadziei. Wyraża o wiele bardziej oczekiwanie na „rozejście się po kościach” nierealnego pomysłu, niż gotowość uznania Bożego dzieła, które się rozwinie.”
Warto zatem przypomnieć sobie kontekst, sytuację i autora tej wypowiedzi – polecam studium Dziejów 5,17-42 (tam jest owa wypowiedź Gamaliela) w połączeniu z Mt 15,1-20 i przypowieścią o krzewie winnym w Jana 15. To naprawdę cenne myśli 🙂
Co do samego artykułu pióra osoby jakoś związanej i sympatyzującej z działalnością Soterii: być może ten fakt w oczach niektórych nastroszonych „oponentów” rzuca cień na przekaz. Kto jednak ma wyjaśniać takie problematyczne niedomówienia? Samej Soterii nie wypada (bo to nie jest wiarygodne – sic!); rodzinom członków Soterii z tego samego powodu się nie wierzy!; sympatykom – co oni tam wiedzą!; niby neutralni – stosują opisaną wyżej spychologię. Czy zatem podejmować temat uprawnieni są w praktyce wyłącznie ci, którzy nie byli, nie słyszeli, nie rozmawiali, a twierdzą, że wiedzą? Niestety, tak to zwykle bywa. Obyśmy nie stali się jednak ofiarami sytuacji, o której ów Gamaliel wspomniał w następnym zdaniu: „Jeśli jednak jest z Boga, nie zdołacie ich zniszczyć, a przy tym mogłoby się okazać, że walczycie z Bogiem” (Dz 5,39).
Pozdrawiam równie serdecznie!
Witam,
Podzielam pogląd Józefa. Zresztą przeczytawszy kilka innych artykułów autora zauważam, że piętnowanie – mniejsze lub większe – przez niego KADS jest formą kary za bycie wykluczonym z niego gdyż jego oceny są bardzo subiektywne i nieobiektywne, a często tendencyjnie uogólniające w ocenie wierzących i KADS. Choćby w tym przestaje być wiarygodny. Odnoszę zresztą mocne wrażenie – mówiąc już wprost – że swoim pisaniem o KADS autor jednak żeruje na zmęczonych („letnich”) Adwentystach, których oczywiście nie brakuje w kościele o czym mówi nam Chrystus Pan w Obj. 3 w liście do zboru Laodycei, i oni dość łatwo sięgają po „mocne wrażenia i doświadczenia”. I chyba sam autor jest tego dowodem.
Także ukłony,
Mateus
Wszelka inność czy to w świecie, czy w kościele zawsze była i nadal jest źle tolerowana. Pamiętam nabożeństwa w Podkowie Leśnej, do których młodzież seminaryjna próbowała wprowadzić elementy ożywienia i reakcje różnych osób na te działania. Jednak tradycyjny schemat i forma nabożeństw są tak głęboko zakorzenione, że nie dopuszcza się wśród wiernych nawet myśli, że coś mogłoby wyglądać inaczej. Inaczej wcale nie musi oznaczać „gorzej”. Żyjemy wśród różnych osób – właściwie każdy z nas jest inny, mając inną osobowość, inne potrzeby i inaczej wyrażający emocje i przeżywający doświadczenia. Dlaczego zatem próbuje się wszystkich wkładać w jeden schemat zachowań i praktyk. Maćku poruszyłeś ważny temat. Myślę, że wiele osób ma podobne odczucia i podobnie myśli – szczególnie wśród młodych ludzi, jednak boi się te obawy publicznie wyrazić. Szablonowe myślenie ogranicza misję. Pan Jezus wychodził do ludzi, szukał z nimi kontaktu. Nie rozróżniał na lepszych i gorszych. My jednak sami we własnej społeczności potrafimy sobie dopiec i przypinamy sobie metki. Boimy się inności. Chustka na głowie – razi, podniesione ręce w modlitwie również i wiele innych zachowań, których się boimy, bo są nam obce. A gdzie w tym wszystkim wolność w Chrystusie, a gdzie miejsce na działanie Ducha Świętego. Forma daje nam poczucie bezpieczeństwa i porządku nabożeństwa, ale czy nie ogranicza działań Ducha Świętego. Nie miałam okazji uczestniczyć w żadnym z projektów realizowanych w Zakościelu, ale odwiedzam Waszą stronę kiedy znajdę czas. Dotykacie ważnych problemów wiary i egzystencji w społeczności wierzących. Po prostu wierzcie, módlcie się i róbcie swoje realizując różne projekty misyjne. Każdy w kościele ma swoje miejsce, pracy bowiem jest wiele, ale robotników mało. Misja potrzebuje różnych ludzi. Nie warto przejmować się tym, że ktoś poddaje Wasze działania krytyce. Tak było, jest i będzie. Życzę powodzenia i wierzę, że Bóg doda Wam siły do dalszego działania.
Z pozdrowieniami
Anna Wiergowska
To nic nowego. Już od lat taki scenariusz powtarza się przy każdej inicjacji ożywienia w KADS. Wiele osób torpeduje tego rodzaju nowe inicjatywy w dobrej wierze. Ale wydaje mi się, że mamy tu do czynienia ze zorganizowaną opozycją wewnątrz kościoła. Agenci nieprzyjaciela działają wśród nas, często noszą bardzo znane i podziwiane nazwiska…